Wielkie wydarzenia poruszają się na małych zawiasach

 


    Nie ma chyba takiej osoby, która by nie słyszała o Stephenie Kingu, prawda? Miałam do jego twórczości dwa podejścia. Pierwszym była "Carrie", na której bardzo się zawiodłam. Drugim - "Lśnienie", które porzuciłam po kilku rozdziałach i nigdy nie wróciłam (ha, czyli jednak zdarzył mi się DNF 😂). Nie będę kłamać - "Instytut" przyciągnął mnie do siebie wyłącznie okładką...

    Mam takie swoje dziwactwo, że nigdy nie czytam opisów. Dlatego też przy wyborze książek kieruję się prawie wyłącznie goodreadsowymi ocenami osób, których gust pokrywa się z moim. Mimo to zauważyłam, że coraz częściej sięgam po pozycje, które w jakiś sposób przyciągają moją uwagę. Czasem jest to tytuł, czasem okładka. Kiedy tak się stanie, widzę je wszędzie - w sklepach stacjonarnych, internetowych, na booktubie, bookstagramie. Prześladują mnie tak długo, aż je przeczytam! Miałam tak z "Wyrwą", "Nibynocą" czy "Daisy Jones & The Six". A nowa książka Kinga nie jest wyjątkiem.

    Nie miałam co do niej żadnych oczekiwań. Wychodziłam z założenia, że będzie super, jeśli uda mi się przekonać do króla horrorów, a jeśli nie polubię historii - trudno. Ale o rany, przepadłam już na samym początku. Dawno tak się nie wkręciłam w żadną książkę! Pochłonęłam 3/4 w bardzo krótkim czasie, czytając po około 100 stron dziennie. I to tylko dlatego, że przez pracę nie miałam na nią w ogóle czasu. Ale potem zdarzył się wyjazd, na który zabrałam inną cegiełkę.

    Nie bez powodu na Instagramowym zdjęciu pojawiło się "Królestwo" Jo Nesbø. Ah, ta książka dość mocno namieszała w mojej opinii co do "Instytutu". Kiedy wróciłam do Kinga, zaczęłam zauważać ogromne różnice w stylu pisania obu autorów. Nie umiem teraz stwierdzić, czy wynika to z mojego przywiązania do norweskiego pisarza, ale uważam, że ma o wiele bardziej dojrzały i rozbudowany warsztat. Dużo lepiej buduje też bohaterów i dialogi. Mimo że zawsze czytam od trzech do sześciu książek jednocześnie (tak, wiem 🙈), pierwszy raz zdarzyło mi się tak mocno odczuć spadek "jakości".

    Pomijając jednak te kwestie, czytając "Instytut" od samego początku gdzieś z tyłu głowy miałam wątpliwości, co do kreacji postaci. Wypowiedzi i zachowanie dzieci sugerowałyby, że mamy do czynienia z nastolatkami 16+. Specjalne zdolności czy nadzwyczajna inteligencja nie zdołały mnie przekonać do bezkrytycznego patrzenia na ich działania. Dotyczy to szczególnie Avery'ego (dodatkowo autor poprzez komentarze innych bohaterów próbował nas przekonać, że chłopczyk zachowuje się na jeszcze młodszego niż jest w rzeczywistości) oraz głównego bohatera. Luke był postacią bardzo nierówną na przestrzeni całej fabuły. Miałam wrażenie, że momentami bardzo odbiegał od swojego charakteru.

    Rozczarowało mnie też zakończenie! Spodziewałam się czegoś naprawdę niesamowitego, a dostałam mało wiarygodną i nie mającą w ogóle sensu historyjkę. Tim, którego pokochałam w pierwszej części książki, stał się mało wyrazistym bohaterem. Spotkanie ze Smithem było dla mnie kompletnie niezrozumiałe, a jego przebieg irytujący, bo nie pasował do całokształtu książki. Mam wrażenie, że King napisał to zakończenie na kolanie. Nie odczułam przez nie żadnej satysfakcji po odłożeniu powieści i nie zachęciła mnie do głębszych przemyśleń. Ogromnie zmarnowany potencjał...

    Mimo tendencji spadkowej, "Instytut" był dla mnie tak wielkim zaskoczeniem! Nie potrafiłam się oderwać od historii i aż do ostatnich stu stron byłam gotowa dać jej mocne 4 gwiazdki.  No a sam autor dał mi się poznać z o wiele lepszej strony i w przyszłości na pewno sięgnę po inne jego książki!

3,75/5

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Created by Agata for WioskaSzablonów. Technologia blogger.